poniedziałek, 19 października 2009

Coś o sobie.

Ze względu na to, że na pomysł prowadzenia tego blogu wpadłem dopiero rok po rozpoczęciu studiów pozwolę sobie w tym wpisie jak najkrócej napisać o tym, co przez ten rok się ze mną działo i jak wyglądał mój pierwszy rok studiów. Jeśli chcesz aby "wzruszyła Cię moja historia" to czytajcie dalej.

Maturę napisałem w 2008 roku. Poszła mi nawet nieźle, ale niewystarczająco dobrze, aby dostać się na studia dzienne. Razem z rodzicami (którzy są stomatologami) podjęliśmy decyzję, że opłacą mi studia wieczorowe. Tutaj od razu chciałbym rozwiać wszelkie wątpliwości: na studiach wieczorowych nie da się pracować, gdyż zajęcia w niczym nie różnią się od tych ze studiów dziennych i tak samo odbywają się i rano i popołudniu. Jedyną różnicą między nimi jest to, że za te pierwsze się płaci (i to słono).
Znaleźć mieszkanie w przystępnej cenie nie jest łatwo. Ja miałem to szczęście, że posiadam rodzinę w Łodzi i chrzestny miał wolne mieszkanko, które mi tanio wynajął. W ten sposób zacząłem studia z dniem 1 października 2008.
Wspomnę jedynie krótko o szczegółach związanych z początkiem studiów takich jak: szok wywołany ogromem wiedzy jaką trzeba jak najszybciej przyswoić, uczucie swobody po wyprowadzce z rodzinnego domu i miasta, albo kupowanie podręczników i załatwianie notatek.
Pierwszy semestr mijał po japońsku (jako tako). W kość dawały anatomia i histologia. Mnie osobiście bardziej doskwierała ta druga, mimo że zdawalność kolokwiów pokazywała zupełnie co innego. Anatomii nie zdawałem, a histologię tak. Gdy jednak doszło do egzaminu z histo w sesji zimowej całkowicie się na nim wyłożyłem. Zawaliłem dwa terminy, a na trzecim u prof. Z. byłem zbyt zestresowany, by cokolwiek mu opowiedzieć o rozwoju embriologicznym narządów płciowych albo o funkcji komórek tucznych. Wynik był przesądzony. Na szczęście miałem jeszcze plan awaryjny, ale o tym później.
W międzyczasie poprawiłem zawalone kolokwia z anatomii i kontynuowałem naukę innych przedmiotów w II semestrze.
W planach była również poprawa matury, ale z powodu nawału pracy, lenistwa i wielu innych arcyważnych czynników nie byłem w stanie wykrzesać z siebie dość energii oraz znaleźć dość czasu by do tej matury powtórzyć cokolwiek. Poszedłem na nią z marszu i o dziwo napisałem TYLKO o 20% gorzej niż w roku poprzednim. Mogłem więc zapomnieć o studiach dziennych w nadchodzącym roku akademickim.
Tutaj mała dygresja. Jedynym sposobem przeniesienia się ze studiów wieczorowych na dzienne (i tym samym zaprzestania wspomagania uczelni wysokim haraczem) jest poprawienie (lub nie) matury i dostanie się w zwykłym trybie rekrutacyjnym na I rok studiów dziennych. Jednak zamiast zaczynać wszystko od nowa zostajemy tylko przepisani do rejestru studentów dziennych i przestajemy płacić. Nic więcej się nie zmienia i normalnie idziemy na następny rok studiów.
Wracając do głównego wątku, wszystkie przedmioty z drugiego semestru zaliczyłem bez większych problemów. Drobne były tylko z anatomią, gdyż znów musiałem poprawiać kolokwia, a potem egzamin, ale z nim rozprawiłem się już po wakacjach. Zaraz po zakończeniu roku musiałem się wyprowadzić z mojego cudownego mieszkanka, gdyż machina finansjery przycisnęła mojego wujka i był zmuszony to mieszkanie sprzedać.
Wakacje miałem wyjątkowo krótkie. Zaraz na początku wybrałem się z grupą znajomych na tygodniową wędrówkę po Bieszczadach. Po szczegółową relację zapraszam nastronę Wentyli . Potem miałem chwilę żeby posiedzieć spokojnie w domu. Sierpień był niezwykle pracowity, gdyż uczęszczałem na praktyki pielęgniarskie do Szpitala Wojewódzkiego im. Jana Pawła II w Bełchatowie oraz uczyłem się do II terminu z anatomii. Praktyki trwały 4 tygodnie i myślę, że poświęcę im któryś z poprzednich wpisów, gdyż jest o czym opowiadać.
1 września 2009 odbyła się poprawka z anatomii, którą szczęśliwie zdałem (między innymi dzięki koleżance Magdzie P., którą serdecznie pozdrawiam). Potem miałem miesiąc względnych wakacji.
Względnych, gdyż po zaliczeniu anatomii, które to zaliczenie ostatecznie stabilizowało moją sytuację po I roku (zdane i zaliczone wszystko poza tą nieszczęsną histologią), przyszedł czas na wprowadzenie w życiu mojego planu awaryjnego, o którym wspomniałem wcześniej.
Planem tym była tak zwana repeta. Statut uczelni uniemożliwia powtarzanie I roku, ale pozostawia furtkę, którą jest właśnie repeta, z której można skorzystać RAZ przez cały okres trwania studiów. Aby z niej skorzystać trzeba mieć niezaliczony tylko jeden przedmiot z całego roku. Polega to na tym, że powtarzamy pierwszy rok, ale uczęszczamy tylko i wyłącznie na zajęcia z tego felernego przedmiotu. Reszta przedmiotów zostaje nam łaskawie zaliczona. Aby się zbytnio nie nudzić istnieje możliwość uczęszczania na niektóre (konkretnie te "łatwiejsze", z których nie ma egzaminu, lub trwają tylko okresowo) przedmioty z następnego roku studiów na zasadzie tzw. awansu. Ja skorzystałem z obu tych możliwości. Jednak z tej drugiej skorzystałem wyjątkowo oszczędnie, w przeciwieństwie do moich znajomych, którym również nie powiodło się na histo. Oni "dobrali" sobie tyle przedmiotów ile tylko mogli, tzn tyle na ile zgodziła się p. dziekan. Ja natomiast wybrałem tylko 8 przedmiotów pozostawiając sobie sporo wolnego czasu, który zamierzam przeznaczyć na powtarzanie do matury, gdyż w tym roku zamierzam spróbować ją w końcu poprawić.
Jak pewnie zauważyliście przeszedłem na czas teraźniejszy, gdyż dogoniłem siebie na osi czasu. Gdy to piszę kończy się pierwszy dzień trzeciego tygodnia nauki w roku akademickim 2009/2010.
Na koniec już tylko streszczę bez szczegółów jak minęły te 3 pierwsze tygodnie. Ze względu na niewielką liczbę przedmiotów z awansu w pierwszym semestrze mój plan jest wyjątkowo luźny. W poniedziałki mam zajęcia z materiałoznawstwa (wyjątkowo ciekawe i najbardziej interesujące ze wszystkich dotychczasowych, więc na pewno napiszę o nich coś więcej w przyszłości), we wtorki ćwiczenia z histologii, w środy rano wykład z materiałoznawstwa i dopiero w piątek angielski. W czwartki rano są wykłady z histologii, ale postanowiłem je opuszczać, gdyż już mam wszystkie notatki z nich z zeszłego roku.
Tak właśnie wyglądało i wygląda moje życie jako stomatologa in spe. Szczerze mówiąc teraz już jestem pewniejszy mojej przyszłości, ale były w zeszłym roku takie dramatyczne momenty, że byłem bardziej "in spe" niż "stomatolog".
Na sam koniec: jestem pełen podziwu dla każdego, kto doczytał do tego miejsca. Bo jak na streszczenie, to wyszedł mi naprawdę przydługi tekst. Ale to w końcu cały, wyjątkowo burzliwy rok mojego życia. Więc jednak nie. Tekst był wyjątkowo okrojony i "odszczegółowiony". Gdyby działo się tylko to co wypisałem umarłbym z nudów. Na szczęście i nieszczęście działo się dużo więcej miłych i naprawdę niemiłych rzeczy, o których może kiedyś napiszę.

4 komentarze:

  1. super blog!!! :) pozdrawiam
    umed górą!! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam wszystkie posty :)) Świetny blog

    OdpowiedzUsuń
  3. cieszę się ze anatomia gnębi nie tylko mnie :) dzisiaj miałam pierwszego kolosa i padłam :(
    Położnictwo I rok

    marta339@vp.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne teksty:)I pomyśleć, że trafiłam tutaj tylko z powodu, iż szukałam zdjęcia nakładacza do amalgamatu:P
    Miło się czyta, dobry język i styl:)
    Jagoda
    z wykształcenia polonistka, z praktyki przyszła higienistka stomatologiczna( o ile zaliczy egzaminy z instrumentarium i materiałoznawstwa :P)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli byłbyś tak miły, podpisz się. Ułatwi to ewentualną dyskusję.