niedziela, 25 października 2009

O praktykach pielęgniarskich.

Tak jak zapowiedziałem poświęcę jeden wpis na wspomnienia z wakacyjnych praktyk pielęgniarskich. Na wstępie chciałbym pozdrowić trzy panie pielęgniarki, które wspominam szczególnie miło. A więc pozdrowienia dla p. Ani, p. Iwony i p. Grażyny.
Ogólnie praktyki wspominam bardzo miło, może z wyjątkiem pielęgnacji, o czym wspomnę jeszcze później.
Niezbyt miło wspominam również formalności związane z załatwieniem praktyk w szpitalu w rodzinnym mieście. Miałem pewność, że zostanę przyjęty, bo kadrową jest dość dobrze mi znana osoba. Jednak była mi potrzebna umowa o pracę z uczelni. Opóźniło to rozpoczęcie praktyk, gdyż zanim umowę przygotowano i przesłano pocztą do szpitala minęły 2 tygodnie. Następne 2 tyg. opóźnienia zapewniła mi p. Kadrowa, twierdząc, że konieczna będzie sanepidowska książeczka pracy. Kosztowało mnie to 120zł, po czym nikt nawet nie zapytał na praktykach czy mam taką j****ą książeczkę!!!
Kiedy już mogłem się zgłosić na praktyki zrobiło się dużo przyjemniej. Trafiłęm na oddział neurologiczny, gdyż było tam już wcześniej kilkoro moich znajomych, którzy bardzo go sobie chwalili. Wbrew moim początkowym obawom zostałem bardzo miło przyjęty przez pielęgniarki. Były bardzo pomocne, wszystko cierpliwie mi tłumaczyły. A było co tłumaczyć, bo na brak zadań nie mogłem narzekać. Nie będę każdego opisywał dokładnie, jedynie je wymienię. Między innymi rozkładałem leki na porcje dla pacjentów, woziłem ich i przywoziłem z badań wszelakich, pobierałem krew do badań, zakładałem i wyjmowałem wenflony, przygotowywałem i wymieniałem kroplówki oraz (niestety!) pielęgnowałem chorych. To ostatnie było mało przyjemne, bo polegało na karmieniu, myciu i podcieraniu nieprzytomnych lub unieruchomionych pacjentów, a tych było sporo na oddziale. Nie chcę wdawać się w szczegóły na temat widoków, zapachów i moich odruchów wymiotnych, których doświadczałem podczas pierwszych pielęgnacji.
Najbardziej interesowały mnie wszelkiego rodzaju wkłucia. Może mi się to kiedyś przydać w praktyce, gdyby np pacjent okazał się uczulony na jakiś lek lub dostał zawału na fotelu i wymagałby podania dożylnie leków lub/i kroplówki. Dlatego nie ominąłem żadnej możliwości wkłucia się w żyły pacjentów na oddziale.
Wyznaję zasadę, że wszystko ma jakiś sens, dlatego nie omijałem tak naprawdę żadnej pracy, nawet tej najgorszej. Jestem teraz lepiej zaznajomiony z ludzkim ciałem, z chorymi. Nawet jeśli nie przyda mi się to w zawodzie to może przyda mi się w życiu.
Najstraszniejszy, a jednocześnie perwersyjnie ciekawy był przypadek, kiedy jeden z pacjentów na R-ce (sala intensywnej opieki medycznej) zatrzymał się podczas pielęgnacji. Pacjent był terminalny i, mimo że lekarze z oddziału oraz wezwany zespół z OIOM-u zrobili wszystko co mogli, pacjent mimo kilkakrotnych powrotów ostatecznie zmarł. Najbardziej zaskoczył mnie spokój i pewien automatyzm z jakim cały personel zareagował na zdarzenie. Czy do umierania można się przyzwyczaić? Mnie ten spokój również się udzielił i potrafiłem patrzeć na całą akcję reanimacyjną jak na ciekawe doświadczenie, a nie jak na ratowanie życia umierającemu człowiekowi. Z perspektywy czasu widzę jakie to było dziwne.
Teraz coś weselszego. Jak np dwójka młodych pacjentów, którzy trafili na oddział w krótkim czasie po sobie. Co ciekawe znali się wcześniej (jaki ten świat mały), nawiązaliśmy przelotną znajomość jako rówieśnicy, między innymi graliśmy w makao, kiedy akurat nie miałem nic do zrobienia. W ogóle większość pacjentów, czy starszych (tych było najwięcej) czy młodszych (niewielu) było bardzo miłych, choć zdarzyło się kilku upierdliwców, którym wydawało się, że SŁUŻBA zdrowia to tak dosłownie.
W czasie mojej bytności na oddziale na tydzień praktyk przyszła tam też moja koleżanka z dietetyki, która podczas swoich praktyk "oblatywała" kuchnie na praktycznie wszystkich oddziałach.
To była oczywiście dość ogólna relacja, ale nie warto przecież opisywać każdego szczegółu. Wprawdzie działo się tam dużo więcej rzeczy godnych wspomnienia, ale to w końcu wpis na blogu a nie powieść, dlatego może jeszcze kiedyś wrócę do tego tematu i opowiem o innych wydarzeniach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli byłbyś tak miły, podpisz się. Ułatwi to ewentualną dyskusję.